niedziela, 24 sierpnia 2014

Pieprz się Sánchez.

Barcelona, marzec 2014


Kilkanaście dni później…

            Od mojej wizyty u Alexisa minęły prawie dwa tygodnie. Do tej pory się nie odezwał. W środowy wieczór siedziałam z Rodrigo w salonie i oglądaliśmy jakąś komedię. Migi słodko spał w sąsiednim pokoju wyczerpany dzisiejszą zabawą w przedszkolu i z dziećmi na placu zabaw. Nagle mój telefon rozdzwonił się, na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer. Wstałam z kanapy i przeszłam do kuchni żeby nie zakłócać seansu braciszkowi.
- Słucham? – powiedziałam od razu, gdy odebrałam.
- Mire? To ja, Alexis. – odpowiedział mój rozmówca – Chciałbym się spotkać i porozmawiać.
- Gdzie i kiedy? – zapytałam.
- Jutro? W kawiarni ‘Iberia’ o 14? – odparł tym swoim czarującym głosem.
- Będę. Do zobaczenia. – zakończyłam rozmowę i wróciłam z powrotem do salonu. Rodri spojrzał na mnie z zaciekawieniem. – Alexis, jutro się wszystkiego dowiemy.
- Czyli mam odebrać małego?
- Mógłbyś? Bo nie jestem pewna czy zdążę.
- Wiesz, że dla tego malca wszystko. – uśmiechnął się – Tylko obiecaj mi, że jutro go nie pobijesz ani nie wpadniesz mu w ramiona.
- Obiecuję. Ten facet dla mnie już nie istnieje. – odparłam pewnie.
- I tego się trzymajmy. Mądra dziewczynka. – odpowiedział i zmierzwił mi włosy.
- Głupek. – dźgnęłam go łokciem w bok - Idę spać, dobranoc braciszku. – pocałowałam go w policzek i zniknęłam za drzwiami swojej sypialni.

            Następnego dnia piękne słońce przywitało Barcelonę. Pogoda była już wiosenna, wszystkie drzewa i krzewy puszczały zielone pąki. Ptaki znowu rano śpiewały. Umalowana, uczesana i ubrana w jasne jeansy, czarną bluzkę, cieliste szpilki lakierki, z kilkoma bransoletkami na ręce próbowałam obudzić Miguela. Nadaremno. Mój szkrab dzisiaj wyjątkowo nie chciał wyjść z łóżka. Próbowałam na wiele sposobów, gdzie go odkrywałam to zawijał się w pierzynę z drugiej strony.
- Misiu wstawaj, proszę. Spóźnimy się. – prosiłam synka. Po wielu próbach w końcu udało mi się go przekonać. – No zuch chłopak, załóż teraz buciki ja muszę spakować torebkę. - Wzięłam cielistą, dużą torbę i wpakowałam do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Na korytarzu zarzuciłam na Migiego granatową kurteczkę. Sama ubrałam gołąbkową skórę i wyszliśmy z domu.
W pracy nie mogłam się na niczym skupić. Cały czas myślałam o nadchodzącym spotkaniu z Alexisem. Minuty tego dnia płynęły bardzo wolno, po czterech godzinach siedzenia w pracy byłam już wykończona. Około godziny 13 wyszłam z niej żeby ze spokojem dojechać prawie na drugi koniec miasta. Samochód zaparkowałam nieopodal, weszłam do malutkiej kawiarni na rogu. Beżowe ściany, duże okna i ciemnobrązowe meble.
 Przy jednym stoliku siedział Chilijczyk, ubrany w granatowy, gruby sweter i ciemne jeansy. Gdy zbliżyłam się do stolika Alexis podniósł się z krzesła i uśmiechnął.
- Hej. Cieszę się, że przyszłaś.
- Cześć. – odpowiedziałam i usiadłam naprzeciw Chilijczyka. – Chciałeś porozmawiać, więc słucham.
- Dlaczego teraz? Minęło tyle lat.. W ogóle jak mnie znalazłaś?
- Detektywi, po dwóch dniach miałam już twój dokładny adres i plan dnia. Dlaczego teraz? – prychnęłam – Wcześniej nie byłabym w stanie spojrzeć ci w twarz. Wywróciłeś moje życie do góry nogami. Musiałam przerwać studia, bo urodził się Migi, musiałam radzić sobie sama. Nie było cie, w dupie miałeś to, co się ze mną działo. Przeszłam załamanie nerwowe. Przez Ciebie. – mocno zaakcentowałam ostatnie zdanie. Alexis nic nie odpowiedział, kilka razy układał usta żeby coś powiedzieć, ale nie mógł wydusić z siebie słowa. – Domyślam się, że jeżeli zadzwoniłeś to podjąłeś już decyzje. – powiedziałam oschle.
- Zawsze taka jesteś? – zapytał.
- Jaka?
- Zimna i oschła. Kiedyś taka nie byłaś.
- Tylko w stosunku do ludzi, którzy na to zasługują. – uśmiechnęłam się - Byłam inna, to prawda, ale życie nauczyło mnie czegoś. Za łatwo ufałam ludziom, a oni to wykorzystywali. To Migi nauczył mnie twardo stąpać po ziemi. – Nastała cisza, Sánchez nic nie mówił, po chwili dostrzegłam jego zapatrzenie w kelnerkę. Wtedy  zapytałam sarkastycznie, bo wiedziałam, że mnie nie słucha – Nasza córeczka ma na imię Raquel i ma dziesięć lat, prawda?
- Tak, tak – odpowiedział z głową w chmurach Sánchez.
- Idź się z nią umów na wieczór, po co szukać wieczorem jakiejś seksownej laseczki jak tu taka piękna kandydatka. Zresztą, po co na wieczór, od razu idź ją przelecieć. Tylko tyle potrafisz. – mówiłam podniesionym głosem, wtedy Alexis wrócił do żywych - Przestań mi dupe zawracać. To nie ma sensu, to był zły pomysł. Zapomnij o tym spotkaniu i o tym, że masz syna. Jesteś pieprzonym egoistą zakochanym w sobie. Nie zasługujesz na miano ojca Miguela. – krzyknęłam. Wstałam od stolika, wzięłam do ręki torebkę – Cześć. – rzuciłam i wyszłam z kawiarni. Po chwili usłyszałam głos piłkarza. Zatrzymałam się i odwróciłam w jego stronę.
- Może to nie jest moje dziecko? Może po moim wyjeździe poszłaś na imprezkę, bzyknęłaś się z pierwszym lepszym i teraz chcesz mnie wrobić w ojcostwo? – powiedział z szyderczym uśmiechem. Nie wytrzymałam, zrobiłam kilka kroków w jego stronę i uderzyłam go w twarz.
- Pieprz się Sánchez! – krzyknęłam, a Chilijczyk chwycił się za policzek. Wyjęłam z torebki smoczek Migiego i ze złością podałam mu go. – Zrób badania. Będziesz mieć wszystko na papierze. Żegnam. – odwróciłam się od zdziwionego piłkarza. Przeszłam na drugą stronę ulicy, otworzyłam samochód i odjechałam.

***

            Wściekła wróciłam do mieszkania, torebkę i kurtkę rzuciłam w kąt i położyłam się na kanapie. Musiałam się uspokoić, za chwilę powinien wrócić Rodrigo z Migim, a ja najchętniej wydrapałabym komuś oczy. Wzięłam pilota od wieży do ręki i włączyłam płytę Bruno Marsa, pogłośniłam najgłośniej jak się dało. Przyjemne brzmienie zagłuszało moje myśli. Gdy płyta zbliżała się ku końcowi, a ja śpiewałam piosenkę ‘Old & Crazy’ usłyszałam krzyk Rodriego.
- MÍRE, WYŁĄCZ TO! Ogłuchnąć można. – wziął pilota i wyłączył urządzenie. – Zgłupiałaś? – zza mojego brata wyszedł Migi, z ogromnymi grochami łez w oczach. Kucnęłam przed nim i wyciągnęłam ręce.
- Chodź do mamusi. Nie płacz skarbie, nic się nie stało. – przytuliłam do mocno.
- Przestraszyłaś go. Co Cię opętało? – zapytał wściekły Rodrigo.
- Zamknij się. Nic mnie nie opętało. Czy ty zawsze musisz się wszystkiego czepiać? Nie jestem już małą dziewczynką, nie mam 10 lat. Nie trzeba się mną zajmować. – puściłam małego, a ten pobiegł do swojego pokoiku.
- A kto jeszcze 4 lata temu potrzebował opieki? Ty nie radziłaś sobie z życiem. Byłem na każde Twoje zawołanie. Znosiłem Twoje wahania nastrojów, stany depresyjne, krzyki po nocach.
- Kto Ci kazał? Kto? Ja nie. Trzeba było mnie tak zostawić. Wylądowałam bym w psychiatryku i wtedy może byłbyś szczęśliwy.
- Przeginasz.
- No tak, bo przecież to ja wpadłam w wieku 20 lat z piłkarzyną zapatrzoną w sobie. Masz racje, ty jesteś idealny.
- Nie wiem, co powiedział Ci dzisiaj ten Twój piłkarzyk, ale nie poznaje Cie. Pewnie wyparł się Migiego, zgadłem? – nic nie odpowiedziałam, a Rodrigo zaśmiał się pod nosem – Wiedziałem.
- Daruj sobie. Nie chce i nie będę na ten temat rozmawiać.
- Święta Míre znowu ucieka od problemów. Powinienem się do tego przyzwyczaić. – pokręciłam głową, poszłam na korytarz, założyłam buty, płaszcz, wzięłam torebkę do ręki.
- Wychodzę. Zajmij się Miguelem. – powiedziałam i wyszłam z mieszkania.

            Błąkałam się bez celu uliczkami Barcelony, w końcu wylądowałam w jakimś barze. Siedziałam i popijałam kolejne już mojito. Z Rodrigo nie kłócimy się prawie w ogóle, ale jak już do tego dojdzie to tak konkretnie. Byłam zła na Alexisa, na Rodriego, na siebie.
- Jestem beznadziejną matką. – mówiłam sama do siebie – Ojciec wyparł się mojego syna, będzie wychowywał się bez taty. Przestraszyłam go dzisiaj, musiał wysłuchiwać mojej kłótni z bratem i zamiast zostać w domu i mu to jakoś wynagrodzić to siedzę i upijam się. Świetnie. – przysiadł się do mnie jakiś starszy facet zalany w trupa.
- Hej mała, zabawimy się jakoś? – zapytał zachrypniętym głosem.
- Odwal się człowieku. – powiedziałam, a mężczyzna powiedział coś pod nosem i odszedł.
- Z takimi to trzeba twardo. Gratuluje. – odezwała się siedząca obok mnie blondynka. – Jessica. – podała mi rękę.
- Míre. – znowu bawiłam się słomką od drinka. Po chwili dziewczyna zaczęła rozmowę. Miała na sobie jasne jeansy, czarną koszulę i różowe szpilki na nogach. Końcówki jej włosów były zakręcone na lokówce, zrobiony miała lekki makijaż. Wyglądałam bardzo ładnie. Po jakimś czasie barman postawił kolejne mojito dla mnie i margarite dla Jessici.
- To co, pijemy za dupków, którzy nas zostawili? Bo obstawiam, że to z jego powodu tu jesteś. – powiedziała.
- Taa. Za dupków. – ze śmiechem stuknęłyśmy nasze kieliszki.
- Wyobrażasz sobie, że przyjechałam dla niego aż ze Stanów? A gdy poszłam do jego mieszkania nakryłam do z jakąś grubą dupą? Minę miał przednią jak mnie zobaczył. Ładną niespodziankę mu zrobiłam, nie sądzisz? – powiedziała ze śmiechem.
- Oj tak. Faceci to dranie. Jeden mi dzisiaj powiedział, że wrabiam go w ojcostwo, a mój brat wypomniał mi, jaki to on był troskliwy, gdy przechodziłam załamanie nerwowe.
- Jesteś w ciąży? – zapytała ze zdziwieniem.
- Nie. – zaczęłam się śmiać – Mój syn ma prawie 4 latka. Dzisiaj spotkałam się z jego ojcem po 5 latach.
- I wszystko jasne. Idioci. Wszyscy są tacy sami. – pokręciła głową – Kelner, jeszcze raz to samo.
            Nie wiem ile wypiłam tamtego wieczora. Siedziałyśmy z Jessicą i prosiłyśmy o kolejne drinki, ale w pewnym momencie barman powiedział ‘Dość’. Po północy wyszłyśmy z baru, obie ledwo trzymałyśmy się na nogach. Żeby zmniejszyć prawdopodobieństwo wywrotki zdjęłam szpilki i szłam boso. Po pewnym czasie Jess zrobiła to samo. Na skrzyżowaniu musiałyśmy się rozstać, ja skręcałam w prawo, amerykanka w lewo do swojego hotelu.
- Moje życie jest była jednak w Nowym Jorku. Tam będę szukać miłości. – zaczęła się śmiać – O czym ja mówię? Miłość nie istnieje. Samolot mam za dwa dni. Życzę Ci kochana wszystkiego dobrego, dużo uśmiechu i pociechy z Twojego malucha. Ucałuj go ode mnie.
- Oczywiście Jess. Odezwij się czasami. Tobie też najlepszego. – przytuliłam ją i skierowałam się w stronę domu. 

------------------------------
I nowy rozdział już jest. :3 Z góry przepraszam, że zrobiłam z Alexisa takiego dupka, ale musiałam no. Przecież nie mogło być tak, że od razu będą szczęśliwą rodzinką. ;) Dziękuję za piękne komentarze i 2200 wyświetleń. 
Do następnego,
Ines ;***




Echamos de menos :c

13 komentarzy:

  1. masz rację, straszny dupek :D
    ale rozdział świetny ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Alexis jaki dupek, Bożeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee:(
    Czekam na kolejny adergfdgewbf, piszesz świetnie! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem i ja. Na początku z góry przepraszam, ale wiesz jak u mnie ostatnio było, dlatego dziękuję za zrozumienie. Co do rozdziału odwaliłaś kawał dobrej roboty, Alexis przedstawiony w takim świetle jest na prawdę realistyczny ;) mam nadzieję, że ogarnie się i zrozumie swój błąd :) czekam na następny :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział, czytałam go z przyjemnością. :)
    Alexis nawet jako dupek jest fajny, nie ma co.
    Mam nadzieję, że pomimo wszystko Mire i Sanchez będą ze sobą szczęśliwi. :)
    Pozdrawiam, czekam na następny. :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny :*
    Alexis to faktycznie straszny dupek.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział, ale masz rację, że Alexis w tym opowiadaniu to straszny dupek.
    Mam nadzieję, że jednak wszystko się dobrze skończy :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Aj, Sanchi Sanchi... Po badaniach zmieni swoje zachowanie, co nie?
    Mimo tego, ze taki jest to nadal go wielbię, haha :3
    Uh, Rodrigo no... Po latach to kurdę łatwo powiedzieć?
    Czekam na kolejny, buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Alexis taki zły i niedobry :c mam dziwne wrażenie, że Sanchez przekombinuje coś z wynikami i się wyprze dziecka xD pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzisiaj nadrobiłam wszystkie zaległości i stwierdzam, że ten blog jest cudowny. Bardzo szybko wciąga ! ♥
    Sanchez przegiął, ale mam nadzieję, że jak już będzie miał pewność, że jest ojcem Miguela :))
    Mimo tego, że jest taki chamski i denerwujący to i tak jakoś patrząc przez pryzmat dawnych lat no to nie mogę go nie lubić.. :))))
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. :*
    Buziaki :* ♥

    OdpowiedzUsuń
  10. jak Alexis w ogóle może się tak zachowywać?!!! jeszcze jak się oglądał za tą kelnerką, ŻAŁOSNE!
    zasłużył na uderzenie 'z liścia' od Mire, niech się wreszcie ogarnie!
    narzekanie na facetów w barze przy drinku zawsze spoko ;D
    rozdział świetny <3
    tylko uważaj na końcówki czasowników 'ę' ;)
    pozdrawiam i czekam na nexta :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Alexis cipka, boże drogi, zabiłabym takiego chyba..
    czekam na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Ujmę to tak- coraz bardziej nie lubię w tym opowiadaniu Sancheza. No jak można być aż tak... irytującym, delikatnie mówiąc.
    Nie lubię go i tyle.
    Szkoda mi Mire i Migi'ego :(
    Czekam na następny :*
    Zapraszam na bohaterów mojego nowego opowiadania ♥
    http://the-unrealized-suicide-diary.blogspot.com/p/blog-page.html

    OdpowiedzUsuń
  13. Super *.* nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów *.*

    OdpowiedzUsuń