sobota, 30 sierpnia 2014

Soy el padre.

Barcelona, marzec 2014

            Następnego dnia obudziłam się z ogromnym kacem. Wyjaśniłam sobie wszystko z Rodrigo, żyliśmy jak dawniej, z dnia na dzień. Alexis się nie odzywał, ale nie robiło to na mnie większego wrażenia. Po naszym ostatnim spotkaniu czułam, że więcej już go nie zobaczę. Myliłam się…

*

ALEXIS

            Od kilkunastu dni nie byłem sobą, niby zachowywałem swój tradycyjny tryb dnia. Rano trening, później czas wyciszenia, później wyjście do klubu, poznanie jakiejś laski i przemiła noc z nią. Wszystko wyglądało jak kiedyś, ale czułem, że coś się zmieniło. Popołudnia zazwyczaj spędzałem, a to na siłowni czy po prostu siedząc przed telewizorem, ale teraz nie mogłem zebrać myśli. Cały czas coś zaśmiecało moją głowę. Odkryłem, że najlepszym sposobem na to są spacery. Znałem już chyba każdą uliczkę w swojej dzielnicy. Tego dnia poszedłem dalej, wsiadłem w samochód i podjechałem do dzielnicy na drugim końcu miasta. Po co? Nie wiem, ale w sumie, co za różnica. Założyłem czarną bluzę, czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne. Tak niewiele, a nikt cię nie pozna. Mógłbym nawet niezauważony jechać metrem, ale metrem nie jeżdżę, od czegoś ma się te piękne autka w garażu. Spacerowałem mniejszymi uliczkami, gdy dotarłem do jednych z większych ulic w Barcelonie, do Passeig de Sant Joan. Szedłem przed siebie, nie przejmując się niczym, nie myśląc o tym, że mija mnie tak wiele ludzi. Gdy przechodziłem obok placu zabaw instynktownie się obróciłem. Odruch tacierzyński czy co? Bawiło się tam wiele dzieci, wśród nich chłopiec, który wyglądał jak… Miguel. Rozejrzałem się dookoła i na ławce obok placu zobaczyłem Mire. Ubraną w czarne legginsy, bluzkę w pomarańczowe paski, brązową skórzaną kurkę, czarne botki i tego samego koloru kapelusz. Wyglądała ślicznie, kurde nadal mam słabość do tej dziewczyny. Usiadłem na ławce naprzeciwko niej i obserwowałem jak mój syn się bawi w piaskownicy, nie to nie może być prawda, ja ojcem? Nie, to nie dla mnie. Ja się nie nadaje na ojca. Imprezy, panienki, piłka to jest moje życie, a nie pieluchy i zabawy w piaskownicy. Jak tak teraz myślę to nie mam pojęcia, dlaczego usiadłem na tej ławce. Nie wiedziałem, co myśleć o tej całej sytuacji. Mire pojawiła się tak z nikąd, nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze ją spotkam. Barcelona ogromne miasto, szansa na spotkanie niewielka, a tu taka niespodzianka. I jeszcze mówi mi, że mam syna, lepszego żartu dawno nie słyszałem. Nie wierzyłem w to, albo nie chciałem uwierzyć. Uznałem, że badanie DNA wyjaśni wszystko. I ostatecznie powie, że wielki Sánchez ojcem nie jest. Ostatnio moje popołudniowe spacery stały się moją codziennością, i od dnia, gdy na placu zabaw dostrzegłem Miguela i Mire codziennie tam przesiadywałem. Coś mnie tam ciągnęło, wtedy jeszcze nie wiedziałem co…

***

            Tego dnia miałem odebrać wyniki z kliniki. Nie chciałem być sam przy otwieraniu koperty, więc zaprosiłem Piqué i Fábregasa do siebie na piwo. Nie wiedzieli nic o badaniach, nie wiedzieli o niczym, myśleli, że to zwykłe męskie picie piwa jak to czasami u nas bywa. Biała koperta z logiem kliniki w lewym, górnym rogu i wydrukowanym moimi danymi: Alexis Sánchez Sánchez, Carrer de Llull 238 Barcelona, España, leżała już na stoliczku przy kanapach. Trzy zimne piwa stały obok niej. Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Poszedłem je otworzyć i zobaczyłem Cesca i Gerarda. Uśmiechnięci od ucha do ucha przekroczyli próg mojego mieszkania. W salonie ja usiadłem na jednej kanapie, a moi goście na drugiej. Zrobiłem duży łyk piwa i chwyciłem kopertę.
- Trzymajcie kciuki. – powiedziałem, a oni spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Wyjąłem dokument i zacząłem czytać, bezsensowna gadka o tym kto, jak, kiedy i dlaczego robił badania. A na końcu jedno zdanie „Zgodność genetyczna, wynik: pozytywny.” W kółko czytałem to jedno zdanie. – O kurwa. – krzyknąłem i chwyciłem się za głowę. Rzuciłem kartką papieru na stół i wziąłem piwo do ręki. Wypiłem je prawie jednym duszkiem i zacząłem się histerycznie śmiać. – Panowie, jestem ojcem. – powiedziałem, a Geri i Cescy zaczęli się ze mnie śmiać.
- Dobre Sanchi, to ci wyszło. Gdybym cię nie znał to bym ci uwierzył. – mówił ze śmiechem Fabs.
- To gówno – chwyciłem wyniki – mówi, że jestem ojcem. – i rzuciłem w stronę piłkarzy. Ci nadal śmiejąc się wzięli kartkę. Pierwszy przeczytał ją Cesc i zakrztusił się piwem. Powiedział ciche ‘Co?’ i dał ją Gerardowi. Ten z każdym zdaniem robił coraz większy wytrzeszcz oczu.
- RESULTADO DE LA PRUEBA: POSITIVO. – przeczytał na głos Pique. – No stary, gratuluję.
- Czyli to prawda. Mam syna. Chyba piwo mi nie wystarczy. – powiedziałem i wyjąłem z barku tequile.
To był dla mnie straszny wieczór, nawet długonoga brunetka nie potrafiła poprawić mi humoru i po godzinie odesłałem ją do domu. ’Ale wpadłeś Sánchez’ powtarzałem w kółko.

***

            Przez następny tydzień przesiadywałem na tej samej ławce i czekałem na Mire. Musiałem z nią porozmawiać, a oczywiście zgubiłem wizytówkę i ten plac zabaw był moją jedyną nadzieją. Wciągu tych siedmiu dni pojawili się trzy razy. Pierwszego dnia po prostu siedziałem i obserwowałem ją, Migiego. Następne dwa dni czekałem i czekałem, ale się nie pojawili. W czwartek przyszli, ale nie sami. Był z nimi mężczyzna, Mire przy nim cały czas się śmiała, wyglądała na szczęśliwą. Mały bawił się z innymi dziećmi, a gdy podbiegał do nich widać było, że ma z tym facetem bardzo dobry kontakt. Postanowiłem, że nie podejdę wtedy do nich, poczekam na następną okazję. Dzisiaj siedziałem na ławce bardzo długo, a Mire jak nie było tak nie było. Już miałem wracać do domu, gdy zobaczyłem dziewczynę idącą za rączkę z małym chłopcem. Uśmiechnąłem się sam do siebie i poprawiłem czapkę. Matka mojego syna usiadła na tej samej ławce, co zawsze, mały od razu pobiegł do piaskownicy. Postanowiłem, że dzisiaj do niej podejdę tylko jak. Przecież nie pójdę tak o. ‘Alexis myśl’ powtarzałem w myślach. I wtedy niespodziewanie pod moje nogi przykulała się mała piłka. Podniosłem ją i rozejrzałem się dookoła żeby zobaczyć, którego dziecka jest to piłka. Wtedy zobaczyłem małego Miguela biegnącego w moim kierunku.
- To Twoja piłka? – zapytałem.
- Taak. – powiedział z uśmiechem – Ładna prawda?
- Bardzo ładna. Lubisz grać w piłkę? – odpowiedział kiwając twierdząco główką.
- Miguel, nie przeszkadzaj Panu. Podziękuj ładnie i wracaj się bawić. – usłyszałem podwyższony głos Mire. ‘No Sánchez masz tą swoją okazje.’
- Dziękuję. – powiedział słodko i wziął piłkę.
- Nie przeszkadzał. Cześć Mire. – powiedziałem do dziewczyny.
- Alexis.. – powiedziała pod nosem – Co tu robisz?
- Chciałem porozmawiać. O Miguelu, o naszym synu. – odpowiedziałem, a ona prychnęła. – Ostatnio przegiąłem, wiem, ale proszę pogadajmy.
- Okej słucham. – powiedziała i usiadła na ławce obok mnie.
- Od małego wychowujesz go na cule? – zapytałem żeby trochę rozładować atmosferę.
- Zawsze, gdy widzi mecz w telewizji siada jak zaklęty i ogląda. Bywało tak, że nie drgnął przed całe 90 minut. Coś jednak ma z ojca.
- Chciałbym go poznać.
- Okej. Zostaniesz wujkiem Alexisem, a później zobaczymy.. – stwierdziła, a ja spojrzałem na nią lekko zdezorientowany. - Co tak na mnie patrzysz? Czego się spodziewałeś, że od razu będziesz kochanym tatusiem? O nie nie nie. To jest małe dziecko, ono nie rozumie jeszcze wszystkiego. Nie powiem mu po czterech latach, że tatuś pojawił się znikąd. Musi się do ciebie przyzwyczaić, polubić cię i zaakceptować, wtedy mu powiemy. Ale dopiero, gdy będzie na to gotowy i on i ty. I gdy ja na to pozwolę. Tym bardziej, że lubisz znikać i co bym mu powiedziała jakby tatusiowi się po miesiącu znudziło ojcostwo? Na to nie pozwolę.
- Rozumiem, postaram się być dla niego dobrym ojcem.
- Musimy już iść. Rodri na nas czeka. – zwróciła się do mnie – Migi, idziemy! Chodź szybciutko. – krzyknęła w stronę piaskownicy.
- Dobrze. Kiedy będę mógł się z nim spotkać? – zapytałem.
- Jutro, tutaj o tej samej godzinie. Cześć. – powiedziała, wzięła małego na ręce i poszli.

---------------------
Nowy rozdział specjalnie na zakończenie wakacji. Brak rozdziałów w zapasie przeraża mnie bardziej niż powrót do szkoły. Muszę coś szybko napisać, bo się rozleniwiłam ostatnio i nie tknęłam tego bloga. :/ Ale za to mam już pomysł na nowy blog i już trochę napisane, ale to dopiero jak skończę Perdóname, czyli jeszcze trochę, bo nawet w połowie tego opowiadania nie jesteśmy. :>
Mam prośbę, jak zacznę robić z tego prawdziwą telenowelę, która się ciągnie i ciągnie to mówcie od razu. Co do rozdziału, to nawet mi się podoba. jest taki inny, może dlatego, że widzimy to wszystko z perspektywy Sancheza. 

Dziękuję za komentarze (niektóre strasznie mnie rozbawiły) i czekam na więcej! <3
Miłego, ostatniego weekendu wakacji. 


Do następnego,
Ines ;**

niedziela, 24 sierpnia 2014

Pieprz się Sánchez.

Barcelona, marzec 2014


Kilkanaście dni później…

            Od mojej wizyty u Alexisa minęły prawie dwa tygodnie. Do tej pory się nie odezwał. W środowy wieczór siedziałam z Rodrigo w salonie i oglądaliśmy jakąś komedię. Migi słodko spał w sąsiednim pokoju wyczerpany dzisiejszą zabawą w przedszkolu i z dziećmi na placu zabaw. Nagle mój telefon rozdzwonił się, na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer. Wstałam z kanapy i przeszłam do kuchni żeby nie zakłócać seansu braciszkowi.
- Słucham? – powiedziałam od razu, gdy odebrałam.
- Mire? To ja, Alexis. – odpowiedział mój rozmówca – Chciałbym się spotkać i porozmawiać.
- Gdzie i kiedy? – zapytałam.
- Jutro? W kawiarni ‘Iberia’ o 14? – odparł tym swoim czarującym głosem.
- Będę. Do zobaczenia. – zakończyłam rozmowę i wróciłam z powrotem do salonu. Rodri spojrzał na mnie z zaciekawieniem. – Alexis, jutro się wszystkiego dowiemy.
- Czyli mam odebrać małego?
- Mógłbyś? Bo nie jestem pewna czy zdążę.
- Wiesz, że dla tego malca wszystko. – uśmiechnął się – Tylko obiecaj mi, że jutro go nie pobijesz ani nie wpadniesz mu w ramiona.
- Obiecuję. Ten facet dla mnie już nie istnieje. – odparłam pewnie.
- I tego się trzymajmy. Mądra dziewczynka. – odpowiedział i zmierzwił mi włosy.
- Głupek. – dźgnęłam go łokciem w bok - Idę spać, dobranoc braciszku. – pocałowałam go w policzek i zniknęłam za drzwiami swojej sypialni.

            Następnego dnia piękne słońce przywitało Barcelonę. Pogoda była już wiosenna, wszystkie drzewa i krzewy puszczały zielone pąki. Ptaki znowu rano śpiewały. Umalowana, uczesana i ubrana w jasne jeansy, czarną bluzkę, cieliste szpilki lakierki, z kilkoma bransoletkami na ręce próbowałam obudzić Miguela. Nadaremno. Mój szkrab dzisiaj wyjątkowo nie chciał wyjść z łóżka. Próbowałam na wiele sposobów, gdzie go odkrywałam to zawijał się w pierzynę z drugiej strony.
- Misiu wstawaj, proszę. Spóźnimy się. – prosiłam synka. Po wielu próbach w końcu udało mi się go przekonać. – No zuch chłopak, załóż teraz buciki ja muszę spakować torebkę. - Wzięłam cielistą, dużą torbę i wpakowałam do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Na korytarzu zarzuciłam na Migiego granatową kurteczkę. Sama ubrałam gołąbkową skórę i wyszliśmy z domu.
W pracy nie mogłam się na niczym skupić. Cały czas myślałam o nadchodzącym spotkaniu z Alexisem. Minuty tego dnia płynęły bardzo wolno, po czterech godzinach siedzenia w pracy byłam już wykończona. Około godziny 13 wyszłam z niej żeby ze spokojem dojechać prawie na drugi koniec miasta. Samochód zaparkowałam nieopodal, weszłam do malutkiej kawiarni na rogu. Beżowe ściany, duże okna i ciemnobrązowe meble.
 Przy jednym stoliku siedział Chilijczyk, ubrany w granatowy, gruby sweter i ciemne jeansy. Gdy zbliżyłam się do stolika Alexis podniósł się z krzesła i uśmiechnął.
- Hej. Cieszę się, że przyszłaś.
- Cześć. – odpowiedziałam i usiadłam naprzeciw Chilijczyka. – Chciałeś porozmawiać, więc słucham.
- Dlaczego teraz? Minęło tyle lat.. W ogóle jak mnie znalazłaś?
- Detektywi, po dwóch dniach miałam już twój dokładny adres i plan dnia. Dlaczego teraz? – prychnęłam – Wcześniej nie byłabym w stanie spojrzeć ci w twarz. Wywróciłeś moje życie do góry nogami. Musiałam przerwać studia, bo urodził się Migi, musiałam radzić sobie sama. Nie było cie, w dupie miałeś to, co się ze mną działo. Przeszłam załamanie nerwowe. Przez Ciebie. – mocno zaakcentowałam ostatnie zdanie. Alexis nic nie odpowiedział, kilka razy układał usta żeby coś powiedzieć, ale nie mógł wydusić z siebie słowa. – Domyślam się, że jeżeli zadzwoniłeś to podjąłeś już decyzje. – powiedziałam oschle.
- Zawsze taka jesteś? – zapytał.
- Jaka?
- Zimna i oschła. Kiedyś taka nie byłaś.
- Tylko w stosunku do ludzi, którzy na to zasługują. – uśmiechnęłam się - Byłam inna, to prawda, ale życie nauczyło mnie czegoś. Za łatwo ufałam ludziom, a oni to wykorzystywali. To Migi nauczył mnie twardo stąpać po ziemi. – Nastała cisza, Sánchez nic nie mówił, po chwili dostrzegłam jego zapatrzenie w kelnerkę. Wtedy  zapytałam sarkastycznie, bo wiedziałam, że mnie nie słucha – Nasza córeczka ma na imię Raquel i ma dziesięć lat, prawda?
- Tak, tak – odpowiedział z głową w chmurach Sánchez.
- Idź się z nią umów na wieczór, po co szukać wieczorem jakiejś seksownej laseczki jak tu taka piękna kandydatka. Zresztą, po co na wieczór, od razu idź ją przelecieć. Tylko tyle potrafisz. – mówiłam podniesionym głosem, wtedy Alexis wrócił do żywych - Przestań mi dupe zawracać. To nie ma sensu, to był zły pomysł. Zapomnij o tym spotkaniu i o tym, że masz syna. Jesteś pieprzonym egoistą zakochanym w sobie. Nie zasługujesz na miano ojca Miguela. – krzyknęłam. Wstałam od stolika, wzięłam do ręki torebkę – Cześć. – rzuciłam i wyszłam z kawiarni. Po chwili usłyszałam głos piłkarza. Zatrzymałam się i odwróciłam w jego stronę.
- Może to nie jest moje dziecko? Może po moim wyjeździe poszłaś na imprezkę, bzyknęłaś się z pierwszym lepszym i teraz chcesz mnie wrobić w ojcostwo? – powiedział z szyderczym uśmiechem. Nie wytrzymałam, zrobiłam kilka kroków w jego stronę i uderzyłam go w twarz.
- Pieprz się Sánchez! – krzyknęłam, a Chilijczyk chwycił się za policzek. Wyjęłam z torebki smoczek Migiego i ze złością podałam mu go. – Zrób badania. Będziesz mieć wszystko na papierze. Żegnam. – odwróciłam się od zdziwionego piłkarza. Przeszłam na drugą stronę ulicy, otworzyłam samochód i odjechałam.

***

            Wściekła wróciłam do mieszkania, torebkę i kurtkę rzuciłam w kąt i położyłam się na kanapie. Musiałam się uspokoić, za chwilę powinien wrócić Rodrigo z Migim, a ja najchętniej wydrapałabym komuś oczy. Wzięłam pilota od wieży do ręki i włączyłam płytę Bruno Marsa, pogłośniłam najgłośniej jak się dało. Przyjemne brzmienie zagłuszało moje myśli. Gdy płyta zbliżała się ku końcowi, a ja śpiewałam piosenkę ‘Old & Crazy’ usłyszałam krzyk Rodriego.
- MÍRE, WYŁĄCZ TO! Ogłuchnąć można. – wziął pilota i wyłączył urządzenie. – Zgłupiałaś? – zza mojego brata wyszedł Migi, z ogromnymi grochami łez w oczach. Kucnęłam przed nim i wyciągnęłam ręce.
- Chodź do mamusi. Nie płacz skarbie, nic się nie stało. – przytuliłam do mocno.
- Przestraszyłaś go. Co Cię opętało? – zapytał wściekły Rodrigo.
- Zamknij się. Nic mnie nie opętało. Czy ty zawsze musisz się wszystkiego czepiać? Nie jestem już małą dziewczynką, nie mam 10 lat. Nie trzeba się mną zajmować. – puściłam małego, a ten pobiegł do swojego pokoiku.
- A kto jeszcze 4 lata temu potrzebował opieki? Ty nie radziłaś sobie z życiem. Byłem na każde Twoje zawołanie. Znosiłem Twoje wahania nastrojów, stany depresyjne, krzyki po nocach.
- Kto Ci kazał? Kto? Ja nie. Trzeba było mnie tak zostawić. Wylądowałam bym w psychiatryku i wtedy może byłbyś szczęśliwy.
- Przeginasz.
- No tak, bo przecież to ja wpadłam w wieku 20 lat z piłkarzyną zapatrzoną w sobie. Masz racje, ty jesteś idealny.
- Nie wiem, co powiedział Ci dzisiaj ten Twój piłkarzyk, ale nie poznaje Cie. Pewnie wyparł się Migiego, zgadłem? – nic nie odpowiedziałam, a Rodrigo zaśmiał się pod nosem – Wiedziałem.
- Daruj sobie. Nie chce i nie będę na ten temat rozmawiać.
- Święta Míre znowu ucieka od problemów. Powinienem się do tego przyzwyczaić. – pokręciłam głową, poszłam na korytarz, założyłam buty, płaszcz, wzięłam torebkę do ręki.
- Wychodzę. Zajmij się Miguelem. – powiedziałam i wyszłam z mieszkania.

            Błąkałam się bez celu uliczkami Barcelony, w końcu wylądowałam w jakimś barze. Siedziałam i popijałam kolejne już mojito. Z Rodrigo nie kłócimy się prawie w ogóle, ale jak już do tego dojdzie to tak konkretnie. Byłam zła na Alexisa, na Rodriego, na siebie.
- Jestem beznadziejną matką. – mówiłam sama do siebie – Ojciec wyparł się mojego syna, będzie wychowywał się bez taty. Przestraszyłam go dzisiaj, musiał wysłuchiwać mojej kłótni z bratem i zamiast zostać w domu i mu to jakoś wynagrodzić to siedzę i upijam się. Świetnie. – przysiadł się do mnie jakiś starszy facet zalany w trupa.
- Hej mała, zabawimy się jakoś? – zapytał zachrypniętym głosem.
- Odwal się człowieku. – powiedziałam, a mężczyzna powiedział coś pod nosem i odszedł.
- Z takimi to trzeba twardo. Gratuluje. – odezwała się siedząca obok mnie blondynka. – Jessica. – podała mi rękę.
- Míre. – znowu bawiłam się słomką od drinka. Po chwili dziewczyna zaczęła rozmowę. Miała na sobie jasne jeansy, czarną koszulę i różowe szpilki na nogach. Końcówki jej włosów były zakręcone na lokówce, zrobiony miała lekki makijaż. Wyglądałam bardzo ładnie. Po jakimś czasie barman postawił kolejne mojito dla mnie i margarite dla Jessici.
- To co, pijemy za dupków, którzy nas zostawili? Bo obstawiam, że to z jego powodu tu jesteś. – powiedziała.
- Taa. Za dupków. – ze śmiechem stuknęłyśmy nasze kieliszki.
- Wyobrażasz sobie, że przyjechałam dla niego aż ze Stanów? A gdy poszłam do jego mieszkania nakryłam do z jakąś grubą dupą? Minę miał przednią jak mnie zobaczył. Ładną niespodziankę mu zrobiłam, nie sądzisz? – powiedziała ze śmiechem.
- Oj tak. Faceci to dranie. Jeden mi dzisiaj powiedział, że wrabiam go w ojcostwo, a mój brat wypomniał mi, jaki to on był troskliwy, gdy przechodziłam załamanie nerwowe.
- Jesteś w ciąży? – zapytała ze zdziwieniem.
- Nie. – zaczęłam się śmiać – Mój syn ma prawie 4 latka. Dzisiaj spotkałam się z jego ojcem po 5 latach.
- I wszystko jasne. Idioci. Wszyscy są tacy sami. – pokręciła głową – Kelner, jeszcze raz to samo.
            Nie wiem ile wypiłam tamtego wieczora. Siedziałyśmy z Jessicą i prosiłyśmy o kolejne drinki, ale w pewnym momencie barman powiedział ‘Dość’. Po północy wyszłyśmy z baru, obie ledwo trzymałyśmy się na nogach. Żeby zmniejszyć prawdopodobieństwo wywrotki zdjęłam szpilki i szłam boso. Po pewnym czasie Jess zrobiła to samo. Na skrzyżowaniu musiałyśmy się rozstać, ja skręcałam w prawo, amerykanka w lewo do swojego hotelu.
- Moje życie jest była jednak w Nowym Jorku. Tam będę szukać miłości. – zaczęła się śmiać – O czym ja mówię? Miłość nie istnieje. Samolot mam za dwa dni. Życzę Ci kochana wszystkiego dobrego, dużo uśmiechu i pociechy z Twojego malucha. Ucałuj go ode mnie.
- Oczywiście Jess. Odezwij się czasami. Tobie też najlepszego. – przytuliłam ją i skierowałam się w stronę domu. 

------------------------------
I nowy rozdział już jest. :3 Z góry przepraszam, że zrobiłam z Alexisa takiego dupka, ale musiałam no. Przecież nie mogło być tak, że od razu będą szczęśliwą rodzinką. ;) Dziękuję za piękne komentarze i 2200 wyświetleń. 
Do następnego,
Ines ;***




Echamos de menos :c

piątek, 15 sierpnia 2014

La verdad.

Barcelona, luty 2014

                Siedziałam w kawiarni w centrum, niedaleko przedszkola Miguela. Za 10 minut miałam umówione spotkanie z detektywem. Dzwonił rano z wiadomością, że poustalał już wszystko, co miał. Popijałam kawę, gdy w pomieszczeniu zjawił się pan Rodriguez. Starszy mężczyzna w okularach, z widoczną siwizną wśród czarnych włosów.
- Dzień dobry pani Briseño. – uśmiechnął się i podał mi rękę – Mam wszystko, o co Pani prosiła.
- Dzień dobry, bardzo się cieszę. Proszę usiąść.

- Przyznam, że Pani zlecenie było wyjątkowe. Pan Sánchez, jak Pani dobrze wie, gra w FC Barcelonie, codziennie ma treningi w ośrodku treningowym. Udało mi się ustalić jego godziny pracy. Wieczorami odwiedza on kluby, najczęściej RAZZMATAZZ, OPIUM, CATWALK i LA TERRRAZZA. Idzie tam około godziny 22 może 23, wychodzi koło 3. Zazwyczaj z jakąś Panią przy boku. Pan Sánchez nie jest w stałym związku, bardziej chodzący playboy. Co tu jeszcze? Aha już wiem. Mieszka on przy Carrer de Llull 238. W teczce ma Pani zdjęcia, plan dnia i dokładny adres. Wydaje mi się, że to wszystko.

- Dziękuję, naprawdę bardzo Panu dziękuję. Pieniądze już przelałam na konto. – uśmiechnęłam się.

- Powiem Pani, że nigdy jeszcze nie śledziłem piłkarza. Na długo zapamiętam tą sprawę. Niestety muszę już iść, nowe zlecenie czeka. Dziękuję za współpracę. Do widzenia.

- Do widzenia. – powiedziałam i detektyw Rodriguez wyszedł z kawiarni. Szczęśliwa, że mam to, czego chciałam upiłam resztkę kawy i pojechałam po Migiego do przedszkola.

***

                Późnym popołudniem, gdy mój synek bawił się zabawkami do domu wrócił Rodrigo. Ubrany w elegancki, granatowy garnitur, a na wierzch szary płaszcz. Ostatnie dni w Barcelonie były bardzo pochmurne, co chwile padało wiał silny wiatr.

- Wróciłem, przepraszam, że tak późno, ale spotkanie mi się przedłużyło. – powiedział, gdy wszedł do kuchni gdzie przygotowywałam obiad. – Hej siostra. – pocałował mnie w policzek.

- Hej braciszku. Kolacja zaraz będzie gotowa.

- To świetnie, bo głodny jestem. Pójdę się tylko przebrać. – powiedział i skierował się do Migiego – Cześć szkrabie, jak było w przedszkolu? – pogłaskał go po ciemnych włosach.

- Dobrze. Bawiłem się z Rafą. – odpowiedział z uśmiechem.

- Super. – skomentował Rodrigo i poszedł do swojego pokoju.

                Siedzieliśmy przy stole i zajadaliśmy się zrobioną przeze mnie zapiekaną. Rodri opowiadał, co słychać w pracy, mówił, że rodzice dzwonili z Kanady. Przenieśli się tam niedawno z Dominikany. Odkąd podróżują po świecie minęło już 7 lat, w Hiszpanii są na święta w grudniu i na początku wakacji. Łącznie kraju są z miesiąc. Jest to akurat czas między przeprowadzkami. Od stycznia do czerwca mieszkają tu, a od lipca do grudnia tam. Były już Chiny, Australia, Brazylia, Włochy, Kolumbia, Anglia, Katar, Japonia, Nowa Zelandia, Niemcy, Dominikana i teraz Kanada. Co jakiś czas dzwonią, pytają się, co u mnie, Migiego, Rodriego, jak życie i tak dalej? Miguela poznali dopiero, gdy ten miał siedem miesięcy. Wcześniej nie mieli czasu żeby przyjechać zobaczyć swojego wnuka. Byłam na nich strasznie wściekła, nigdy nie miałam nic przeciwko ich wprawą po całym świecie. Ale czasami zachowują się jak nieodpowiedzialne nastolatki.

- Jak w pracy? Cały dzień zdjęcia robiłaś? – zapytał mój braciszek.

- Niekoniecznie. Pokaże Ci coś. – wstałam i wyjęłam z torebki teczkę, którą dostałam od detektywa. – Otwórz. – powiedziałam podając mu ją. Rodri spojrzał na mnie z zaciekawieniem i  zrobił o co prosiłam. Przeglądał wszystko bardzo dokładnie, po chwili milczenia powiedział

- I co zamierzasz z tym zrobić? Chcesz pojechać do niego i co? Wpaść mu w ramiona? Przecież to chodzący łajdak wyrywający panienki na jedną noc. – powiedział podwyższonym głosem.

- Przestań. Najwyższy czas żeby dowiedział się, że ma syna. Niedługo Miguel zacznie pytać o ojca i co mu powiem?

- Że Cię zostawił i że nie zasługuje na was. – odpowiedział całkiem poważnie.

- Chce żeby mały miał ojca. Zrozum… – westchnął – Muszę teraz to przemyśleć, jak i kiedy go poinformować. Zobaczymy. I nie denerwuj się już. Będzie dobrze.

***

Miesiąc później…

Po wczorajszej, długiej rozmowie z Rodrigo zdecydowaliśmy, że dzisiaj pojedziemy do Alexisa. Tego dnia nie poszłam do pracy, cały dzień zastanawiałam się, co mu powiem. Żeby rozładować nerwy, po powrocie z przedszkola poszłam na siłownie. Dało mi to jakąś dodatkową siłę. Dość wcześnie odebrałam Migiego, zrobiłam mu obiadek i czekaliśmy na mojego starszego brata. Gdy mały bawił się samochodzikami w salonie, poszłam się odświeżyć. Wzięłam zimny prysznic, wymalowałam się, założyłam jeansy i beżową koszulę. Najpotrzebniejsze rzeczy włożyłam do brązowej torebki Michaela Krosa, którą kupiłam sobie na urodziny. Zawsze o takiej marzyłam. Godzinę po powrocie Rodrigo do domu zaczęliśmy szykować się do wyjścia. Przebrałam Migiego w ciemne jeansy, białą koszulkę z dinozaurem i czerwone conversy.

- Jesteś pewna, że tego chcesz? – zapytał Rodri biorąc Migiego na ręce.

- Nigdy nie będę tego pewna. Ale później zabraknie mi odwagi. Jak nie dzisiaj to nigdy. – uśmiechnęłam się do niego i zwróciłam się do synka – Migi, pojedziemy teraz w jedno miejsce, mamusia musi z kimś porozmawiać, dobrze?

- Tak. – dopowiedział i uśmiechnął się.

- Załóż mu ją. – poprosiłam Rodrigo podając mu granatową kurteczkę małego. Sama założyłam beżowy płaszcz z jasnym futrem wokół szyi. Gotowi wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu.


***


                Zapukałam do dużych, dębowy drzwi. Po chwili otworzył mi je ten sam, uśmiechnięty od ucha do ucha, niesamowicie przystojny facet, którego poznałam kilka lat temu.
- Alexis… - wyszeptałam na jego widok.
- Tak to ja, Alexis Sánchez, bardzo mi miło.  W czym mogę pomóc pięknej Pani? – zapytał z błyskiem w oku.
- Nie poznajesz mnie, prawda?
- A powinienem? – odpowiedział zdziwiony.
- Tak. Pamiętasz wakacje we Francji, w lipcu 2009 roku? – na te słowa jego mina zupełnie się zmieniła. Wyrażała ciekawość i niepewność.
- Míre? – zapytał, a ja przytaknęłam. – Tyle lat… Co tu robisz?
- Uznałam, że powinieneś kogoś poznać. Miguel chodź do mamusi. – powiedziałam patrząc w głąb korytarza. Po chwili podbiegł do mnie mój mały skarb i wspiął się na moje ręce. – To jest Miguel. Nasz syn. – mówiłam spoglądając na piłkarza. Alexis nic nie odpowiedział, jego oczy nie mówiły nic. Stał oparty o framugę i patrzył się na nas swoimi czekoladowymi oczami. – Synku, biegnij do wujka, mama zaraz przyjdzie tylko jeszcze chwilkę porozmawia.  – powiedziałam odstawiając Miguela na ziemię. – Alexis, wiem, że jest to dla Ciebie szok. Nie chcę Ci niszczyć życia. Chociaż teraz pewnie to robię. Ale ty moje zniszczyłeś prawie 5 lata temu, więc chyba jesteśmy kwita. Nie oczekuję, że stworzymy teraz kochającą rodzinę. Jeżeli zechcesz, jestem gotowa zrobić testy na ojcostwo. Nie oczekuję od Ciebie niczego. Nie chcę pieniędzy, dajemy sobie radę. Po prostu chciałam żebyś wiedział, że stąpa po ziemi Twój syn, że jest na nim cząstka Ciebie. To jest mój numer, jeżeli będziesz chciał się spotkać z Migim, poznać go to zadzwoń. Jeżeli nie, to zapomnij, tak jak pięć lat temu. – powiedziałam podając mu wizytówkę. - Tylko pamiętaj, jeśli się zdecydujesz zaistnieć w jego życiu to nie pozwolę Ci z niego zniknąć tak jak z mojego. Nie pozwolę Ci go skrzywdzić. Nie pozwolę… – skończyłam swój monolog i ruszyłam w kierunku windy. Usłyszałam tylko dźwięk zamykających się w drzwi. Przy windzie czekał na mnie Rodrigo z Miguelem. Przytuliłam mocno do siebie mojego skarba, spojrzałam na Rodrigo a ten posłał mi potrzepujące spojrzenie.
- Mam to już z głowy. Czuję się wolna, teraz decyzja należy już tylko do niego.
- Chodź siostra, wracamy do domu. Dość wrażeń jak na jeden dzień. – powiedział.
- Mamí? Te quiero mucho. – powiedział słodko Miguel i dał mi buziaka.

- Ja też Cię kocham synku. Bardzo mocno, najbardziej na świecie. Jesteś tylko mój. Nie pozwolę Cię skrzywdzić, nikomu.

-----------------------------------

I jestem już po obozie i mamy nowy rozdział. ;) Krótki, końcówka jest prologiem i tak dalej, ale musiałam to jakoś wpleść. Zmartwiła mnie trochę mała liczba komentarzy pod poprzednim rozdziałem, ale mam nadzieję, że jest ona spowodowana brakiem czasu u was z powodu wakacji, a nie dlatego że już wam się nie podoba ta historia. :c 
A jak wam mijają wakacje? ;3


Do następnego,
Ines ;*